wtorek, 2 grudnia 2014

" Zagubiona"

Skoro już zaczęłam przedstawiać Wam moje literackie dzieła, to mam dla Was następne opowiadanie :D.
Tym razem jest to tematyka Dramat i Fantasy w jednym :). I  jest  tego trochę więcej niż poprzednio.
I oczywiście również tym razem prosiłabym, żeby po przeczytanie( o ile chcecie poczytać) podzielić się swoim zdaniem na temat opowiadania.
A oto one:D

„Zagubiona”
Stałam samotnie na brzegu urwiska. Patrzyłam jak w dole, kilkadziesiąt metrów pode mną wściekłe fale  napędzane wielkimi powiewami wiatru rozbijały się hałaśliwie o ostre skały. Po moich policzkach strumieniami spływały gorące łzy. Po mojej głowie krążyła tylko jedna myśl „skocz”. 
Choć jesień rozpoczęła się zaledwie kilka tygodni temu, na drzewach nie było już prawie liści. Te, które do tej pory  uporczywie trzymały się swojego miejsca, teraz  ulegały przezwyciężone siłami natury. Nadchodziła noc. Ostatnie promienie światła dziennego ukrywały się za ciemnymi chmurami, zasłaniającymi praktycznie całe niebo. Zimny wiatr nadciągający z północy targał moje długie, brązowe włosy. Było mi zimno, a długa zielona suknia, sięgająca mi prawie do kostek dodatkowo ochładzała moje ciało przepuszczając przez swój cienki materiał zimne, jesienne powietrze. Mimo to nadal nie wzruszona stałam w tym samym miejscu wpatrzona w szarość oceanu. Nie zwracałam uwagi na chłód, chciałam tylko wykonać ostatni w życiu ruch i na zawsze zagłębić się w otchłań morskich wód. Niestety moje kończyny nie dopuszczały do siebie impulsu nadanego z mojego roztrzęsionego mózgu. Stałam w miejscu.  Błądziłam we własnych myślach, próbowałam przypomnieć sobie, jak do tego doszło. Chciałam mieć absolutną świadomość tego, co doprowadziło mnie na brzeg tego urwiska w tak chłodny dzień jak ten. I w końcu zaczęłam przypominać sobie tamten dzień…
****
Była piękna jesienna pogoda. Przechadzałam się parkiem podziwiając piękno świata. Liście drzew powoli spadały, ogołacając swoje drzewa. Kwiatów już prawie nie było widać. Pod moimi nogami szeleściły zielono-żółte liście, które spadły już na ziemię. Moje włosy i niebieska suknia tańczyły wraz z jesiennym wietrzykiem. Zwierzęta pochowały się już bezpiecznie w swoich domkach.  Z daleka było słychać jeszcze szum aut. Ludzie podobnie jak zwierzęta w czasie zimy chowali się w swoich domach . W ciągu następnych kilku godzin okrążyłam las dookoła spokojnie wracając do domu, na kilka godzin przed zmrokiem.  Z zewnątrz dom przypominał wyglądem starożytny zamek. Do środka wchodziło się wielkimi drewnianymi drzwiami. Dwupiętrowy budynek nie był nigdy remontowany, przez co dla niektórych wydawał niczym wyjęty z jakiegoś strasznego horroru. Zawiasy w oknach i drzwiach skrzypiały przeraźliwie, a stare prawie spróchniałe drewno, z którego był zbudowany praktycznie cały dom, wydawały się, jakby zaraz miały się rozpaść , pociągając do nieuchronnego końca całą resztę budynku. Na dachu Zamku były trzy dobrze widoczne z daleka umieszczone na środku i po dwóch bokach nie duże wieżyczki. Był to rodzinny dom, w którym mieszkała jeszcze moja  pra-pra-pra-pra-pra babcia i według ustanowionej przez nią tradycji dom był przekazywany z pokolenia na pokolenie.  Jednak mimo upływu tak długiego czasu nikt oprócz mnie nie chciał nawet słyszeć o wyremontowaniu tego domu. Nigdy nie wiedziałam dlaczego tak jest, jak również wiedziałam, że nie nakłonię do zmiany zdania mojej ciotki, która-ponieważ moja matka zginęła gdy byłam jeszcze małym dzieckiem i nawet jej nie pamiętam- była aktualnie właścicielką domu. Postanowiłam więc, że gdy tylko Zamek stanie się moją własnością niezwłocznie zostanie poddany metamorfozie.  Wchodząc do domu omal nie wpadłam na krzątającą się młodszą siostrę Elizę.
- Halo, zwolnij, bo wszystkich pozabijasz.- powiedziałam do niej.
Ignorując jej minę, która wyraźnie mówiła „Gdzieś ty była” minęłam ją i poszłam w kierunku swojego pokoju.
Oddalając się usłyszałam tylko: „Ciotka Cię wszędzie szuka”, po czym weszłam do pokoju i zamknęłam drzwi nie mając ochoty słuchać jej dalszej wypowiedzi. Wiedziałam, że skoro ciotka mnie szuka, to wróży kłopoty. Miałam tylko nadzieję, że zasnę zanim ona wróci do domu i ominę wielkie kazanie na temat, którego nie musiałam zgadywać.
  Od śmierci mamy, czyli praktycznie od czasu, kiedy miałam pięć lat ciotka zabraniała nam(mi i mojej siostrze) wychodzenia z domu bez niej. Moja siostra oczywiście słuchała jej we wszystkim i za każdym razem, ale ja byłam inna. Nie potrafiłam całymi dniami siedzieć w domu, czekając aż ciotce Zofii zachce się wyjść choć na kilka minut z domu. Ona – oprócz szukania mnie- nigdy stąd nie wychodziła. Zawsze twierdziła, że z dniem, kiedy nasza matka przekazała jej dom pod opiekę stała się jego strażnikiem i chyba traktowała to zbyt poważnie.

Nie pamiętałam, kiedy dokładnie zasnęłam, ale najwyraźniej tak się stało bo nagle zbudziłam się, gdy nastało pukanie do drzwi mojego pokoju. Przez uchylone drzwi wolnymi krokami do pokoju weszła średniego wzrostu kobieta o blond włosach i ciemno zielonych oczach, w długiej czarno-brązowej sukni uszytej z tego samego materiału co moja. Kiedy weszła do pokoju i zamknęła drzwi, podeszła do mnie i stanęła przed łóżkiem, na którym wciąż leżałam. Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć  uniosłam prawą rękę, w geście mówiącym, żeby się nie odzywała.
- Zanim zaczniesz po raz nie wiadomo który narzekać i upominać mnie, że sama nie mam prawa wychodzić z tego domu nawet na krok..- przerwałam w połowie zdania mantrę, której słuchałam chyba co drugi dzień( czyli zawsze wtedy, kiedy ciotka zorientowała się, że wyszłam), aby sięgnąć po splątane ze sobą kabelki, leżące na biurku obok- .. poczekaj, aż założę słuchawki, żebym nie musiała tego słuchać, bo znam to już na pamięć.
W ciągu zaledwie kilku sekund założyłam słuchawki na uszy i puściłam z MP3 muzykę, ale zaraz potem ciotka wyrwała mi urządzenie z ręki razem ze słuchawkami.
- Posłuchaj..- zaczęła mówić, ale przerwałam jej.
- Nie to ty posłuchaj, mam już serdecznie dosyć słuchania w kółko tego samego: „ nie wolno Ci wychodzić z domu samej”, „ Twoja siostra jakoś potrafi mnie słuchać”, „ Obiecałam waszej mamie, że będę was pilnować”. Co mnie to wszystko obchodzi!? To, że ty nigdzie nie wychodzisz nie oznacza, że ja też nie mogę..
- Posłuchaj mnie..- Ciotka weszła mi w słowo, próbując coś powiedzieć, ale nie miałam zamiaru tego słuchać.
- Nie!, nie będę żyła według twoich chorych zasad! Ty możesz robić sobie co chcesz, ale ja nie mam zamiaru być więźniem w tym domu, tak samo jak moja siostra, ty i każdy po kolei.
- Dom jest twój.
-Mam gdzieś twoje zdanie!... Że co?- zdałam sobie nagle sprawę z tego co ona mówiła- Jak to mój?
- Jakbyś nie pamiętała to Ci przypomnę. Jutro jest trzydziesty-pierwszy  października, i mija dokładnie osiemnaście lat od czasu, gdy dom został przekazany mnie.
Siedziałam na swoim łóżku, i z niedowierzaniem patrzyłam na ciotkę. Myślałam, że żartuje, że sprawdza moją reakcję, ale przypomniałam sobie, że dzisiaj jest trzydziestego października. „ Już jutro dom będzie mój”- pomyślałam.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, ale tak samo szybko jak się pojawił zniknął.
- To znaczy, że jutro jest ceremonia, prawda?
- Tak, dokładnie. Właśnie dlatego Cię szukałam, żeby przekazać Ci, że musisz już wracać do domu- z którego miałaś nie wychodzić, tak swoją drogą- żeby iść spać i przygotować się na jutrzejszą ceremonie. Przypominam, że to rodzinna ceremonia przekazania domu i wiążę się z odpowiednim zachowaniem i strojami.. A propos twój struj na tę uroczystość wisi w szafie już uprasowany..
 Nie słuchałam jej dalej, dobrze wiedziałam z opowieści ciotki i mamy- kiedy jeszcze żyła- jak wygląda ceremonia przekazania domu. Dokładnie co osiemnaście lat- lub po śmierci aktualnego właściciela- dom był przekazywany pod opiekę następnemu(młodszemu) członkowi rodziny. Moja matka otrzymała ten dom w wieku siedemnastu lat, jednak w wieku trzydziestu, rok po urodzeniu mojej młodszej siostry zmarła, a nowym właścicielem domu została jej młodsza siostra, moja ciotka. W naszej rodzinie był jeszcze jeden młodszy o kilka lat od mojej ciotki członek rodziny- mój wujek, który zmarł w wypadku. Więc według kolejności następnym, według tradycji spadkobiercą domu byłam ja.
Aktualnie miałam dwadzieścia trzy lata. Według tradycji, za osiemnaście lat ja miałam przekazać dom mojej młodszej siostrze, a sama- jak wszyscy pozostali- wyprowadzić się.
- Hej ,czy ty mnie słuchasz?- nagle powróciłam do rzeczywistości. Moja ciotka stała nadal w tym samym miejscu i nawijała dokładnie to samo co sama do siebie powtarzała każdego dnia. Że teraz to ja zostanę Strażnikiem naszego domu, że muszę go strzec, a co najważniejsze- i czego najbardziej nie cierpiałam-, że pod żadnym pozorem nigdy nie wolno mi naruszać porządku rzeczy, co oznaczało zakaz remontowania czegokolwiek.
- Tak, tak słucham.
-Tak, oczywiście. Właśnie widzę- ciotka wzniosła oczy w górę.- Dobrze wiesz, jak ważne dla mnie i dla pozostałych byłych właścicieli domu jest to, żeby został zachowany porządek.
- Tak, wiem, dlatego proszę, żebyś już sobie poszła i dała mi się wyspać. Wtedy jutro rano będę gotowa do uroczystości, a ty jeszcze dzisiaj będziesz miała dość czasu, żeby powiadomić pozostałych członków rodziny- tych, którzy jeszcze żyją- o jutrzejszej ceremonii.
 Ciotka wyraźnie zadowolona z mojej odpowiedzi, z uśmiechem na ustach wyszła z pokoju zamykając drzwi i pozostawiając mnie w całkowitej ciszy.
  Był już późny wieczór. Za oknem zapadł całkowity zmrok, a w szybie okna widziałam jedynie swoje odbicie. Wstałam tylko po to, żeby przebrać się w piżamę, bo w dalszym ciągu siedziałam w tej samej sukni, w której rano wyszłam z domu, po czy położyłam się z powrotem w wygodnej pościeli na łóżku i powoli zasypiałam, rozmyślając o tym, co miało się wydarzyć następnego dnia. „ Już jutro Zamek będzie mój”- szeptałam do siebie- w końcu będę mogła postawić na swoim i odnowić ten rozpadający się już zabytek.
 Po upłynięciu chyba pół godziny w końcu zasnęłam.   
Obudziłam się dopiero, kiedy moją twarz otuliły promienie wschodzącego słońca, wpadające przez okno. Na zegarze zawieszonym nad drzwiami przeczytałam, że jest godzina ósma trzynaście. Leniwie usiadłam na łóżku i przetarłam oczy. Zza okna dochodziły dźwięki śpiewu ptaków i szumu lasu. Jeszcze w piżamie zeszłam na dół do salonu na śniadanie. Kiedy już pochłonęłam całą, usmażoną  przez siebie jajecznicę, poszłam z powrotem do pokoju, żeby przygotować się do dzisiejszej uroczystości. Z wysokiej brązowej szafy wyjęłam wieszak z pokrowcem, w którym – jak mówiła ciotka- znajdowała się moja sukienka. Gdy rozsunęłam zamek szarego pokrowca moim oczom ukazała się długa, zielona suknia z żółtym wykończeniem. W ciągu kilku sekund zdjęłam z siebie piżamę i włożyłam tę piękną suknię. Kiedy już zasunęłam zamek, mieszczący się z tyłu sukni zeszłam na dół, żeby poprosić ciotkę o spięcie mi włosów. Po upływie kilkunastu minut poszłam do łazienki, żeby przejrzeć się w lustrze. Moja zielona suknia idealnie pasowała do mojej figury, włosy miałam splecione w nieduży kok na czubku głowy. Na powiekach widać było lekki odcień zieleni, zgrywający się z odcieniem mojej sukni. Z szyi zwisał mi ten sam naszyjnik, którego nigdy nie zdejmowałam, ponieważ dostałam go od mamy tuż przed jej śmiercią. Kiedy skończyłam oględziny poszłam do swojego pokoju, usiadłam na łóżku i czytając książkę czekałam na nadejście przyjęcia. Mijały godziny i już myślałam, że nikt nie przyjdzie, kiedy nagle ktoś zapukał do frontowych drzwi. Zbiegłam na dół. Do domu wchodziła właśnie moja ciotka- od strony ojca, którego z resztą nigdy nie poznałam- była to wysoka  brunetka koło sześćdziesiątki, w długiej czarnej sukience „W naszej rodzinie to chyba zwyczaj”-pomyślałam.
  Razem z ciocią Lucią siedziałyśmy na wersalce w pokoju gościnnym i piłyśmy herbatę, czekając na pozostałych gości. Po upłynięciu kilkunastu minut w pomieszczeniu było już pozostałe dziesięć osób.
Na przyjęciu znajdowała się moja trzy letnia kuzynka razem z rodzicami, dwóch moich dorosłych kuzynów i ich rodzice oraz moja pra ciotka ze strony mamy. No i oczywiście nie licząc cioci Zofii moja młodsza siostra.
  Kiedy już wszyscy wypili po szklance herbaty, moja ciotka Zofia zaczęła wygłaszać  zanudzającą uroczystą przemowę, którą- swoją drogą- chyba każdy stąd znał już na pamięć. Mięło chyba dobre dwadzieścia minut zanim ciotka skończyła przemowę. Za oknem było już prawie ciemno. W pewnym momencie zostałam wywołana na środek. Szepty za moimi plecami mówiły mi, że mam na sobie dokładnie tą samą suknię, którą miała moja w dniu przekazania jej domu. Gdy znalazłam się już na środku kola utworzonego z grona przybyłych gości, uklęknęłam na prawe kolano tuż przez obliczem ciotki Zofii. Wszyscy obecni- oprócz trzy letniej dziewczynki- dobrze znali rytuał przekazania Zamku w ręce nowego właściciela. Teraz miała nastąpić przysięga.
- Elizabeth, córko Elżbiety- zaczęła ciocia, kładąc swoje dłonie na moich ramionach.- Czy godzisz się z dniem dzisiejszym przejąć spuściznę przekazywaną od siedmiu pokoleń?
- Tak- odpowiedziałam bez namysłu
- Czy przyrzekasz chronić tego domu i jego mieszkańców?
- Przyrzekam- przygotowywałam się psychicznie na następne pytanie, dobrze wiedząc co odpowiem.
- Czy przysięgasz nigdy nie naruszyć porządku tego domu i nigdy nie doprowadzić do jego jakiegokolwiek remontu?
 Wszyscy z niecierpliwością czekali na moją twierdzącą odpowiedź, musiałam ich jednak zawieźć.
- Nie. Nigdy tego nie przysięgnę, bo to głupie. Ten dom się rozpada i wszyscy tylko czekają na dzień, w którym Zamek się zawali i pochłonie ze sobą wszystkich, którzy będą w środku. Dlatego przysięgam jak najszybciej wyremontować ten dom.
 W momencie gdy wypowiedziałam już wszystkie słowa przez tłum zebranych przebił się gwar strachu i niezadowolenia. Owionęłam ich wzrokiem i zauważyłam, że tylko dwaj moi kuzyni, którzy nigdy nie zgodzili się przyjąć domu stoją w milczeniu. Na ustach jednego zauważyłam nikły uśmiech, który od razu zniknął. Wstałam i zaczęłam się obrać patrząc na wszystkich po kolei.
- Nie możesz tego zrobić- zaczęła ciotka, która jako pierwsze tego dnia przekroczyła próg domu- ten dom musi taki pozostać na zawsze, nikomu nie wolno go naruszać.
 Przez tłum przeleciał chór aprobujących jej słowa szeptów.
- Tak, no to patrz- wzięłam jakichś przedmiot, który akurat był najbliżej mnie i z całej siły rzuciłam nim w okno, które roztrzaskało się, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów.
 Tłum zaczął panikować.
- No i co? Wielkie mi halo, nic się nie stało a..- nagle zagłuszył mnie hałas przypominający głośny trzepot skrzydeł
- Coś ty zrobiła!?- zaczęła krzyczeć ciotka Zofia- Doprowadziłaś do zguby nas wszystkich!- jej głos ledwo przebijał się przez głośne dźwięki dobiegające znikąd.
 Nagle hałas ustał i miałam nadzieję, że ten koszmar się skończył, kiedy nagle zastąpił go kobiecy głos recytujący jakieś dziwne słowa:
Przez swą chciwość i zaniedbanie do Katastrofy doprowadziłaś,
Która od dnia dzisiejszego każdego potomka twego będzie dotykać.
Wasze dusze w próżni cierpieć będą i  spokoju nigdy nie zaznają.
Słowa te wisiały w powietrzu, przerażając wszystkich zebranych. Na początku myślałam, że są skierowane do mnie ,ale później przypomniałam sobie o starej legendzie, którą mama czytała mi zanim umarła. Jej słowa mówiły, że na moją babcię siedem pokoleń temu pewna kobieta, która była o nią zazdrosna rzuciła starodawną klątwę, która miała dotyczyć wszystkich jej przodków. Babcia jednak w trosce o pozostałych członków rodziny rzuciła na stary zamek czar, który miał chronić wszystkich członków rodziny, dopóty, dopóki zamek zostanie w nienaruszonym stanie, jednak ze względu na to, że czar był stary i trudny do utrzymania moja pra-pra-pra-pra-pra babcia ustanowiła tradycję przekazywania domu w ręce następnej osobie co osiemnaście lat, by wraz z przysięgą chronienia domu zostało na nowo odmówione zaklęcie i czar nigdy by nie przestał chronić domu i wszystkich należących do naszej rodziny.
Wtedy zdałam sobie sprawę z tego co zrobiłam, ale było już za późno. W chwili, w której naruszyłam porządek Zamku, zbijając szybę zniknął czar rzucony na ten dom.
Wraz z końcem moich rozmyślań w domu pojawiły się nagle dziwne, mroczne cienie i powoli pochłaniały każdego po kolei. Zdając sobie sprawę z tego co narobiłam ze łzami w oczach wybiegłam z domu. Przebyłam cały las otaczający dom i  zatrzymałam się na brzegu urwiska. Zimny jesienny wiatr szarpał moimi włosami niszcząc kok ułożony przez ciotkę. Ogarnął mnie mróz. Zapłakana patrzyłam jak w dole fale oceanu rozbijają się o ostre skały kilkanaście metrów pode mną. Nie miałam ochoty dłużej rozmyślać nad tym co zrobiłam. Doprowadziłam do zagłady całej rodziny, więc nie zasługiwałam na to by żyć. Zamknęłam oczy i zsunęłam się z brzegu urwiska. Spadałam. Nagle z impetem moje ciało uderzyło w ostre skały, rozpadając się na drobne kawałki a moje szczątki na zawsze pochłonął lodowaty ocean…

1 komentarz:

  1. Choć nie przepadam za tematyką fantasy to uważam, że to świetne opowiadanie. Osobiście dodałabym jeszcze parę szczegółów i nieco dopracowała bieg wydarzeń, ale poza tym jest okej. Czekam na kolejne opowiadania i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń