Etykiety

cytaty (6) galeria (1) konkursy i zabawy:) (1) książki (5) Opowiadania (3) Święta (1) Takie tam notki:) (7)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Opowiadania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Opowiadania. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 maja 2015

" Misja na Almanii"

No i znów mam dla Was opowiadanie. Tym razem znów z uniwersum Star Wars. Pisałam je na zaliczenie w Jedi Order, i mam nadzieję, że Wa się spodoba :)

„Misja na Almanii”
Był chłodny dzień. Nad Coruscant unosiły się burzliwe chmury, zasłaniając całe niebo. Planeta-miasto była zalana przez deszcz padający już nieprzerwanie od kilku dni. Ulice były opustoszałe. Wszyscy mieszkańcy planety-miasta chowali się w domach, a turyści w kantynach i klubach. Okna w budynkach były zamknięte i pozasłaniane. Było jednak miejsce, gdzie istoty nie chowały się przed deszczem.
Świątynia Jedi tętniła życiem. Jedni chodzili po bibliotece szukając przeróżnych artykułów , na przeróżne potrzeby. Inni , nieco młodsi, trenowali style walki ze swoimi mistrzami, a jeszcze inni, najmłodsi bawili się goniąc po korytarzach.
Dwójka małych Adeptów przebiegła szybko po korytarzu omal nie wpadając na dwóję starszych Jedi, spieszących w kierunku sali Rady.
Obi-Wan Kenobi i Anakin Skywalker po raz kolejny dostali wezwanie do Rady w jakiejś ważnej sprawie.
- Jak myślisz Mistrzu, czego chcą tym razem?- pytał raczej dla zabawy niż z ciekawości. Jego długie brązowe włosy skakały w górę i w dół w rytm kolejnych kroków.
- Może znaleźli w końcu Hrabiego Dooku- powiedział starszy Jedi, o długich brązowych włosach i krótko zapuszczonej brodzie.- Może w końcu Go złapiemy i wreszcie będzie koniec wojny.
Obi-Wan liczył raczej na to, że Anakin ucieszy się na wiadomość o końcu wojny, ale ten jak zwykle zareagował odwrotnie. Obi-Wan zerknął na niego i zobaczył cień smutku.
- Cóż, myślałem, że ucieszysz się, że wojna może być blisko końca- znów spojrzał na przyjaciela i ujrzał szybką zmianę miny, tak jakby tamten zorientował się, że Jego smutek jest nie na miejscu. Teraz na Jego twarzy widniał Jego słynny figlarski uśmiech.
- Pewnie, że się cieszę, Mistrzu- powiedział- tylko zastanawiam się jak daleko tym razem nas po niego wyślą. I na jak długo tym razem muszę zostawić Padme- dokończył w duchu. Na samą myśl o tym, że znów będzie musiał się z nią rozstać na nie wiadomo jak długi czas, znowu się zasmucił.
Obi-Wan wyczuł w Mocy Jego niechęć do opuszczania planety-miasta, i wiedział jaki Anakin miał ku temu powód. Nic jednak nie powiedział. Zasępił się tylko. Tyle razy tłumaczył swojemu Padawanowi jakie ryzyko podejmuje, zbliżając się do Padme, jednak ten nie słuchał Go. Zbyt duża więź łączyła jego Padawana z byłą królową Naboo. Obi-Wan to wiedział.
Gdy tylko Anakin poczuł nagłe zasępienie swego Mistrza, od razu zmienił kierunek myśli z Padme, na chwilę obecną.
- Wybacz Mistrzu- powiedział nieco zawstydzony. Zorientował się, że Obi-Wan wie, o kim Jego uczeń myślał przez ostatnie dwa metry drogi. Obi-Wan westchnął tylko bezradnie, ponieważ byli już przed drzwiami Rady.
Weszli do środka. Od razu poczuci przepływ Mocy, której w tej Sali jak co dzień w Akademii było najwięcej. Tu Moc była najsilniejsza. Jej ogromne ilości promieniowały nie tylko z Mistrzów Jedi różnych ras, ale też z Anakina, w którym nadal siła Mocy była największa.
Oczy wszystkich zebranych padły na nich i nie odrywały się od nich, kiedy dwaj Jedi przechodziło przez salę, by stanąć na jej środku. Anakin spojrzał za okno. Ulice były puste. Padał deszcz.
Obi-Wan czuł się swobodnie stojąc przed wszystkimi Mistrzami. Osobiście też był jednym z członków Rady, ale tego dnia, nie siedział na swoim miejscu, lecz stał u boku przyjaciela, który spoglądał teraz na przyglądającego mu się Mistrza Windu. Chłopak był do tego przyzwyczajony. Mace Windu przyglądał mu się za każdym razem, kiedy Anakin przebywał w tej sali. Dla tego młody Jedi przykładał w tym miejscu szczególną uwagę do tego, żeby nie myśleć o niczym innym niż dzieje się w tym momencie , w tej sali. Wiedział, że jeśli się zapomni i zacznie myśleć o czymkolwiek innym, Mace Windu to zauważy. „Skupiaj się tylko na chwili obecnej” mówił mu Mistrz Qui-Gon Jinn zanim umarł.
Obi-Wan zauważywszy napiętą sytuację między Anakinem i Mistrzem Windu odchrząknął. Oboje na niego spojrzeli.
- Wiadomość mamy dla Was- zaczął Yoda.
Anakin zasępił się na myśl, że Obi-Wan mógł mieć rację co do odnalezienia Hrabiego Dooku. Windu przyjrzał mu się badawczo. Wpatrywał się w niego przez cały czas. Anakina zaczęło to irytować.
Obi-Wan natomiast zaciekawił się tym wyznaniem.
- Wiadomość? Jaką?- zapytał Yody.
- Odkryliśmy pewne złamanie prawa- podjął Windu- Zostaliśmy powiadomieni o piracie Galaktycznym zwanym Boodir, który nielegalnie przewozi towar, który jest zakazany na terenach Republiki…
- Jaki towar?- przerwał mu Anakin
Windu i Obi-Wan spojrzeli na niego karcącym wzrokiem.
- Wybacz Mistrzu- powiedział młody Jedi niepewny, do kogo właściwie się zwrócił.
- Cortosis przewozi on- zdradził Yoda
- Wybacz Mistrzu, ale nie rozumiem- zaczął Obi-Wan- Czym właściwie jest to Cortosis?
- To jedyny materiał w Galaktyce, który jest odporny na nasze miecze świetlne- wyjaśnił im Ki-Adi-Mundi
- Istnieje w ogóle taki materiał?- spytał zdziwiony Anakin
- Niestety tak- odparł Windu- Dlatego mamy dla Was zadanie.
Oboje Jedi ucieszyło się, Obi-Wan, bo wreszcie dostaną zadania. Anakin, bo łapiąc Boodira nadal będzie w Republice , czyli niedaleko Padme.
- Informacje mamy, że na Almanii pirat jest nasz- rzekł Yoda. Anakin znów się zasępił
- Wybacz Mistrzu, ale czy nie powiedzieliście, że przewozi Cortosis na tereny Republiki? Przecież Almania do niej nie należy.
- Zgadza się to. Ale stamtąd pirat nasz jest . Tam więc złapiecie Go.- odpowiedział mu Mistrz Yoda. „Wybacz Padme”-pomyślał Anakin- „Znów mnie zabierają”
- Anakinie- upomniał Go szybko Obi-Wan, nim pozostali mistrzowie zauważyli, to co on.
-Tak, Mistrzu?- Anakin spojrzał na Obi-Wana. Ten miał minę jakby chciał mu powiedzieć coś w stylu: „Skup się. Przestań myśleć o Padme, bo będziemy mieli kłopoty”. Anakin opuścił głowę po czym w myślach dodał: „Wybacz Mistrzu”.
Ich potajemną wymianę zdań zauważył Mistrz Yoda, który tylko smutno spuścił głowę.
- Polecicie na tę planetę- zaczął Windu, przerywając chwilę ciszy- Znajdziecie Boodira i przywieziecie Go, by stanął przed sądem.
- Mistrzu Windu- podjął Obi-Wan- Wybacz, że o to zapytam, ale co może stać się, jeśli nam się nie uda?
Windu westchnął.
-Jeśli wasza misja się nie powiedzie, a Cortosis dostanie się w ręce separatystów, do których niewątpliwie zmierza, wtedy będziemy bezradni. Z pomocą Cortosis separatyści będą mogli stworzyć broń odporną na miecze świetlne, a wtedy nawet my nie będziemy mogli nic zrobić.- Windu spojrzał po sali. Teraz wszyscy, nawet Anakin, który zawsze był taki pewny siebie, wszyscy posmutnieli, wyobrażając sobie to. Zastępy uzbrojonych żołnierzy, z bronią, której Jedi nie potrafią pokonać.
To wydawało się nierealne, ale niestety było możliwe.
-Wasza misja musi powieść się!-rozkazał Yoda- Musi!
Po sali przeszedł pomruk aprobaty. Wszyscy obecni zgadzali się z Nim.
Godzinę później standardowego czasu Obi-Wan Kenobi i Anakin Skywalker siedzieli już na pokładzie statku.
Widok ze statku przypominał trochę widok na ścianę w pokoju astronauty. Czarna tapeta w białe gwiazdy. Statek Jedi wyszedł z orbity Coruscant i ruszył w nad przestrzeń. Gwiazdy rozmyły się. Krajobraz się zmienił. Teraz widok nie przypominał już tapety z gwiazdami, ale tapetę z białymi, poziomymi liniami
Anakin siedział na miejscu pilota- jak zawsze. W tym czasie Obi-Wan siedział w swojej kajucie i zapoznawał się z danymi planety.
Na holomapie był duży obraz planety, a zaraz pod nią widniały napisy:
Almania:
Planeta położona w Zewnętrznych Rubieżach.
Znajduje się na obrzeżach Galaktyki.
Ma trzy księżyce: Pydyr, Auyemesh, Drewwa.
Zamieszkiwana głównie przez ludzi.
Dominującym krajobrazem planety są góry i rośliny
Klimat planety jest dość zimny.
Mieszkańcy porozumiewają się w Basicu.

Po zapoznaniu się z danymi Obi-Wan dołączył do Anakina na mostku. Anakin siedział na fotelu wpatrzony w przestrzeń.
- Czego się dowiedziałeś Obi-Wanie?- spytał nie odwracając głowy- Coś ciekawego?
- W sumie nic nowego. Są tylko trzy księżyce, mnóstwo gór.. szybko pójdzie- powiedział sarkastycznie- No bo w końcu ile czasu może zająć szukanie jednego pirata? Dzień? Dwa? A może miesiąc?- Anakin nadal nie reagował- może rok?- teraz już się uśmiechał.
-Nie widzę tutaj powodu do śmiechu- odrzekł niewzruszony Jedi- Ciekawe.. gdzie następnym razem nas wyślą?
- Anakinie!
- Tak Mistrzu
- Proszę Cię przestań. Wiesz dobrze, jak ważna jest ta misja- krzyknął
- Wiem Mistrzu. Ale czuję, że to będzie zabawne.
- Dlaczego?- Obi-Wan miał bardzo zdziwioną minę
- Mam po prostu takie przeczucie
- Cóż, może. Twoje przeczucie Cię myli.- zasugerował Obi-Wan. Oboje milczeli.

Trzy godziny później standardowego czasu wyszli z nad przestrzeni. Oboje Jedi równocześnie poczuli w Mocy zagrożenie.
- Chyba mamy kłopoty- powiedział Anakin naciskając kilka guzików- Schodzimy na planetę?
- Poczekaj…
- Co jest Mistrzu?
- Mam pomysł. Wyląduj na księżycu.
- Którym?
- Trzecim. Leć.
- Jak chcesz
Anakin okrążył statkiem planetę i mając przed sobą jej trzeci księżyc wcisnął dwa guziki.
- Podchodzę do lądowania- powiedział
Glob robił się coraz większy. Gdy statek wszedł na orbitę lekko nim rzuciło.
Przelatywali nad wysoką górą.
- Wyląduj w kraterze
- W kraterze?
- Największa szansa, że wróg nas nie znajdzie jest wtedy, gdy ukryjemy przed nim statek.
- Nie skąd ta filozofia, ale jak tam chcesz.
Krater nie był duży, ale kim byłby Anakin Skywalker, gdyby nie umiał tam wylądować.
Gdy wylądował obaj wyszli ze a za nimi ich jednoosobowa załoga- R2D2
Jak to Obi-Wan i Anakin, nigdzie by bez niego nie polecieli.
Na zewnątrz było zimno, ciemną i niewątpliwie brudno. Artoo włączył swoją latarkę i szedł na przód u boku Anakina. Nie zaszli jednak daleko, gdy na korpusie Artoo zaczęła migotać czerwona lampka.
Robot zagwizdał wystraszony, kiedy przed nimi pojawiła się nagle czarna, ledwo widoczna chmura dymu.
- To nie jest burza piaskowa – ostrzegł Anakin
- Zauważyłem.
Jedi nawet nie zdążyli wyjąć swoich mieczy świetlnych, gdy nagle coś niewidzialnego w nich uderzyło.
Padli na ziemię tracąc przytomność.
Artoo gwizdał przerażony i nagle zamilkł.
Obi-Wan zbudził się w słabo oświetlonym, małym pomieszczeniu. Nie było tam okien. Były tylko ściany.
- Anakin?- wyszeptał podnosząc się z podłogi
- Twojego przyjaciela tu nie ma- odpowiedział mu głos, wyraźnie rechoczący
- Co!? Gdzie on jest?!- Obi-Wan zerwał się na równe nogi sięgnął po miecz… którego nie miał.
Usłyszał rechot.
-Myślisz, że nawet gdybyś miał swój mieczyk, tobyś uciekł? Jak myślisz z czego są te ściany?
- Cortosis
- Zgadza się mój drogi Jedi.
Obi-Wan rozejrzał się. Nikogo nie było. Głos dochodził zza ściany.
- Wiedzieliście, że przylecimy. To jest klatka. Klatka na Jedi.
- Taak- znów rechot, długi i irytujący-tak, mój mały Jedi. Jesteś bystry.
- Skąd wiedzieliście, że tu przylecimy?
- Wy, Jedi jesteście przewidywalni. Wystarczy podesłać Wam wiadomość o złamaniu prawa, a już wysyłają Was, żeby złapać przestępców. Prawda Obi-Wanie Kenobi ?
- Cóż, widzę, że znasz moje imię. Czy zdradzisz mi więc Twoje?
- Pomyśl, a poznasz je. Czyż już Gonie znasz?
- Boodir. To Twoje imię?
- Dobry jesteś Jedi. Masz rację. To jedno z moich imion
- A drugie?
- Wiem, że je również znasz.
- Nie rozumiem.
- Pamiętasz małego chłopca? Pięciolatka, który przyszedł do Jedi, żeby być jednym z nich?
Nastąpiła długa chwila ciszy.
- Kor-Mo
- Dobry jesteś Obi-Wan
- Pamiętam Cię. Sam byłem wtedy mały. Rada Cię odrzuciła. Byłeś za słaby i za duży, żeby…
- Za słaby!- krzyknął Kor-Mo- Za duży! Za duży!- trzasnął- Miałem pięć lat i odmówili, bo byłem za duży, a piętnaście lat później przyjęli chłopca jeszcze starszego!- znowu trzask- Znasz Go Obi-Wanie! Uczysz Go! Przywiozłeś Go osobiście!
- Anakin.
-Tak, właśnie On!
- Dlaczego więc nas tu ściągnąłeś?
- Ponieważ dzisiejszej nocy Twój przyjaciel zginie.
- Dlaczego to robisz?
- Dlaczego? Dlaczego!? – trzask- Skoro ja nie mogłem się uczyć, bo byłem za duży, to on też nie!
Obi-Wan znał dużo istot zazdrosnych o Anakina. Było wielu takich jak Boodir. Anakin był wybrańcem. Wielu chciało zająć Jego miejsce, ale nie mogło
- Anakin dzisiaj umrze- mówił Boodir pełnym nienawiści głosem- a ty będziesz tego świadkiem.
Trzask, drugi. Cisza.
Anakin się ocknął. Siedział w ciemnym, zimnym pomieszczeniu. Była całkowita cisza. Słyszał własne bicie serca.
Trzask. Anakin zerwał się na nogi. Otworzyły się drzwi i do środka weszli dwaj mężczyźni w ciasnych zbrojach. Anakin chwycił za miecz i zapalił go. Nie zatrzymali się. Jedi zadał cios. Miecz zatrzymał się na zbroi, nawet jej nie rysując. Nawet siła uderzenia na nic się nie przydała. Materiał blokował miecz.
- Cortosis- powiedział z przerażeniem. Zgasił miecz
- Idziesz z nami- powiedział jeden z gości.
Anakin bezradnie wyszedł za nimi. Nie mógł nic zrobić. Teraz czuł się tak, jak Mistrz Windu, kiedy mówił o tym materiale. Przy Cortosis, nawet miecz świetlny Jedi wydaje się dziecinną zabawką.
Szli długim, wąskim korytarzem, aż nie weszli do sali, która wyglądała jak sala sądu. Jedno krzesło dla sędziego, jedno dla skazańca i masa dla przysięgłych.
Obi-Wan siedział skuty przy jednym z nich.
- Obi-Wanie!
Starszy Jedi i wszyscy pozostali widzowie spojrzeli n niego
- Posadźcie Go!- rozkazał sędzia.
Słudzy posadzili więźnia na miejscu, dla skazańca i zakuli Jego ręce z tyłu. Kajdanki były zrobione z Cortosis.
Anakin zastanawiał się ile razy Padme siedziała na miejscu sędziego, za czasów panowania na Naboo.
- Anakinie Skywalkerze! Zostajesz skazany na śmierć, za podjęcie nauki w Zakonie Jedi w czasie, kiedy byłeś na to za duży.
- Że co? Ty sobie żartujesz prawda?
Wszyscy patrzyli na sędziego.
- Nie! Wcale nie żartuje! Złamałeś prawo, a Jedi powinni wiedzieć, że za złamanie prawa staje się przed sądem!
- Przepraszam, ale czy dobrze rozumiem? Zostałem skazany na śmierć za to, że złamałem prawo wykonując przeznaczenie?
- Przeznaczenie!? Miałeś dziesięć lat!?
-I?
- Co i?
- I co z tego?
- Bardzo dużo! To wbrew prawu. Byłeś za duży!
- A ty kim jesteś, że tak uważasz?
- Jestem Kor-Mo! Chłopiec, którego Rada odrzuciła, gdy miał pięć lat, bo był za duży! Aty nie byłeś!?
- Owszem, byłem- uśmiechnął się irytująco- Ale ja jestem wybrańcem. Ma się te przywileje
- Arrrrr!
Boodir był wściekły.
- Kto tak powiedział!?- krzyczał- Kto Ci to powiedział!?
- Qui-Gon Jinn- tym razem mówił całkiem poważnie.
- Kto?
- Jego były Mistrz- wskazał głową na Obi-Wana
- No dzięki- odrzekł mu Jedi
- A ten, co to Cię razem z nim sprowadził do Zakonu!
Boodir krzyczał i wrzeszczał
- A z resztą, nie ważne! Zabić Go!
Wszyscy spojrzeli na Anakina. Dwóch mężczyzn wstało.
- No wiesz co.
- Co znowu!?
Mężczyźni usiedli.
- Tak dwóch na jednego?
- Jesteś Jedi!
- A wy macie Cortosis.
- I co z tego!?- Boodir z wściekłości zaczął wyrywać sobie włosy
- Jak to co, to niesprawiedliwe.
- A więc dla Ciebie istnieje sprawiedliwość!?
- Oczywiście.
- Więc dlaczego Ty jesteś w Zakonie a ja nie!?
- To nie moja wina. Obi-Wan nalegał.
Znów oczy wszystkich spoczęły na Obi-Wanie.
- Anakin.
- no co? A może nie?
- Wielkie dzięki.
Boodir był coraz bardziej wściekły.
-Dość tego! Mam dość!- zaczął wydrapywać sobie oczy-Zamknąć się! Koniec tego!
Wściekły Kor-Mo wrzeszczał, wydrapując sobie oczy, aż w końcu ucichł i padł martwy a podłogę. Wszyscy obecni, poza Obi-Wanem spojrzeli przerażeni na Anakina i w panice uciekli. Anakin używając Mocy bez problemu rozpiął kajdanki swoje i swojego Mistrza.
- A nie mówiłem, że będzie zabawnie- Anakin się śmiał
- To nie jest śmieszne Anakinie.
- Dla mnie tak.
Obi-Wan bezradnie pokręcił głową. Pozostawiając martwe ciało wyszli z budynku. Nadal bylina trzecim księżycu. Dobre parę godzin zajęło im dojście do statku, który jak się okazało stał na swoim miejscu. Weszli do środka. Artoo leżał na mostku, wyłączony. Anakin włączył Go i uruchomił statek.
- Wracamy do domu.- mówił z uśmiechem- Mam dość tej komedii.
Artoo zagwizdał aprobując, choć niemal zielonego pojęcia o czym Jego pan mówił. Ten droid po prostu zawsze się z nim zgadzał.

Trzy godziny później, standardowego czasu byli z powrotem na Coruscant. Dwójka Jedi i Robot od razu poszli do Świątyni. Obi-Wan kazał Anakinowi iść do Jego pokoju, a sam udał się do sali Rady.
- Nie wiem, dlaczego on to zrobił- tłumaczył Mistrzom Obi-Wan, po przedstawieniu im raportu z misji.
- Najwyraźniej zachowanie naszego wybrańca irytuje nie tylko mnie irytuje - zaśmiał się Mace Windu.
- Wiemy przynajmniej teraz, by dokładnie wiadomości przysyłane do nas sprawdzać.- powiedział Yoda.
Po naradzie Mistrzowie postanowili puścić to wydarzenie w nie pamięć i obserwować baczniej otoczenie Anakina.

Dość to długie, ale całkiem zabawne. ;D miłej lektury. 


wtorek, 2 grudnia 2014

" Zagubiona"

Skoro już zaczęłam przedstawiać Wam moje literackie dzieła, to mam dla Was następne opowiadanie :D.
Tym razem jest to tematyka Dramat i Fantasy w jednym :). I  jest  tego trochę więcej niż poprzednio.
I oczywiście również tym razem prosiłabym, żeby po przeczytanie( o ile chcecie poczytać) podzielić się swoim zdaniem na temat opowiadania.
A oto one:D

„Zagubiona”
Stałam samotnie na brzegu urwiska. Patrzyłam jak w dole, kilkadziesiąt metrów pode mną wściekłe fale  napędzane wielkimi powiewami wiatru rozbijały się hałaśliwie o ostre skały. Po moich policzkach strumieniami spływały gorące łzy. Po mojej głowie krążyła tylko jedna myśl „skocz”. 
Choć jesień rozpoczęła się zaledwie kilka tygodni temu, na drzewach nie było już prawie liści. Te, które do tej pory  uporczywie trzymały się swojego miejsca, teraz  ulegały przezwyciężone siłami natury. Nadchodziła noc. Ostatnie promienie światła dziennego ukrywały się za ciemnymi chmurami, zasłaniającymi praktycznie całe niebo. Zimny wiatr nadciągający z północy targał moje długie, brązowe włosy. Było mi zimno, a długa zielona suknia, sięgająca mi prawie do kostek dodatkowo ochładzała moje ciało przepuszczając przez swój cienki materiał zimne, jesienne powietrze. Mimo to nadal nie wzruszona stałam w tym samym miejscu wpatrzona w szarość oceanu. Nie zwracałam uwagi na chłód, chciałam tylko wykonać ostatni w życiu ruch i na zawsze zagłębić się w otchłań morskich wód. Niestety moje kończyny nie dopuszczały do siebie impulsu nadanego z mojego roztrzęsionego mózgu. Stałam w miejscu.  Błądziłam we własnych myślach, próbowałam przypomnieć sobie, jak do tego doszło. Chciałam mieć absolutną świadomość tego, co doprowadziło mnie na brzeg tego urwiska w tak chłodny dzień jak ten. I w końcu zaczęłam przypominać sobie tamten dzień…
****
Była piękna jesienna pogoda. Przechadzałam się parkiem podziwiając piękno świata. Liście drzew powoli spadały, ogołacając swoje drzewa. Kwiatów już prawie nie było widać. Pod moimi nogami szeleściły zielono-żółte liście, które spadły już na ziemię. Moje włosy i niebieska suknia tańczyły wraz z jesiennym wietrzykiem. Zwierzęta pochowały się już bezpiecznie w swoich domkach.  Z daleka było słychać jeszcze szum aut. Ludzie podobnie jak zwierzęta w czasie zimy chowali się w swoich domach . W ciągu następnych kilku godzin okrążyłam las dookoła spokojnie wracając do domu, na kilka godzin przed zmrokiem.  Z zewnątrz dom przypominał wyglądem starożytny zamek. Do środka wchodziło się wielkimi drewnianymi drzwiami. Dwupiętrowy budynek nie był nigdy remontowany, przez co dla niektórych wydawał niczym wyjęty z jakiegoś strasznego horroru. Zawiasy w oknach i drzwiach skrzypiały przeraźliwie, a stare prawie spróchniałe drewno, z którego był zbudowany praktycznie cały dom, wydawały się, jakby zaraz miały się rozpaść , pociągając do nieuchronnego końca całą resztę budynku. Na dachu Zamku były trzy dobrze widoczne z daleka umieszczone na środku i po dwóch bokach nie duże wieżyczki. Był to rodzinny dom, w którym mieszkała jeszcze moja  pra-pra-pra-pra-pra babcia i według ustanowionej przez nią tradycji dom był przekazywany z pokolenia na pokolenie.  Jednak mimo upływu tak długiego czasu nikt oprócz mnie nie chciał nawet słyszeć o wyremontowaniu tego domu. Nigdy nie wiedziałam dlaczego tak jest, jak również wiedziałam, że nie nakłonię do zmiany zdania mojej ciotki, która-ponieważ moja matka zginęła gdy byłam jeszcze małym dzieckiem i nawet jej nie pamiętam- była aktualnie właścicielką domu. Postanowiłam więc, że gdy tylko Zamek stanie się moją własnością niezwłocznie zostanie poddany metamorfozie.  Wchodząc do domu omal nie wpadłam na krzątającą się młodszą siostrę Elizę.
- Halo, zwolnij, bo wszystkich pozabijasz.- powiedziałam do niej.
Ignorując jej minę, która wyraźnie mówiła „Gdzieś ty była” minęłam ją i poszłam w kierunku swojego pokoju.
Oddalając się usłyszałam tylko: „Ciotka Cię wszędzie szuka”, po czym weszłam do pokoju i zamknęłam drzwi nie mając ochoty słuchać jej dalszej wypowiedzi. Wiedziałam, że skoro ciotka mnie szuka, to wróży kłopoty. Miałam tylko nadzieję, że zasnę zanim ona wróci do domu i ominę wielkie kazanie na temat, którego nie musiałam zgadywać.
  Od śmierci mamy, czyli praktycznie od czasu, kiedy miałam pięć lat ciotka zabraniała nam(mi i mojej siostrze) wychodzenia z domu bez niej. Moja siostra oczywiście słuchała jej we wszystkim i za każdym razem, ale ja byłam inna. Nie potrafiłam całymi dniami siedzieć w domu, czekając aż ciotce Zofii zachce się wyjść choć na kilka minut z domu. Ona – oprócz szukania mnie- nigdy stąd nie wychodziła. Zawsze twierdziła, że z dniem, kiedy nasza matka przekazała jej dom pod opiekę stała się jego strażnikiem i chyba traktowała to zbyt poważnie.

Nie pamiętałam, kiedy dokładnie zasnęłam, ale najwyraźniej tak się stało bo nagle zbudziłam się, gdy nastało pukanie do drzwi mojego pokoju. Przez uchylone drzwi wolnymi krokami do pokoju weszła średniego wzrostu kobieta o blond włosach i ciemno zielonych oczach, w długiej czarno-brązowej sukni uszytej z tego samego materiału co moja. Kiedy weszła do pokoju i zamknęła drzwi, podeszła do mnie i stanęła przed łóżkiem, na którym wciąż leżałam. Zanim jednak zdążyła coś powiedzieć  uniosłam prawą rękę, w geście mówiącym, żeby się nie odzywała.
- Zanim zaczniesz po raz nie wiadomo który narzekać i upominać mnie, że sama nie mam prawa wychodzić z tego domu nawet na krok..- przerwałam w połowie zdania mantrę, której słuchałam chyba co drugi dzień( czyli zawsze wtedy, kiedy ciotka zorientowała się, że wyszłam), aby sięgnąć po splątane ze sobą kabelki, leżące na biurku obok- .. poczekaj, aż założę słuchawki, żebym nie musiała tego słuchać, bo znam to już na pamięć.
W ciągu zaledwie kilku sekund założyłam słuchawki na uszy i puściłam z MP3 muzykę, ale zaraz potem ciotka wyrwała mi urządzenie z ręki razem ze słuchawkami.
- Posłuchaj..- zaczęła mówić, ale przerwałam jej.
- Nie to ty posłuchaj, mam już serdecznie dosyć słuchania w kółko tego samego: „ nie wolno Ci wychodzić z domu samej”, „ Twoja siostra jakoś potrafi mnie słuchać”, „ Obiecałam waszej mamie, że będę was pilnować”. Co mnie to wszystko obchodzi!? To, że ty nigdzie nie wychodzisz nie oznacza, że ja też nie mogę..
- Posłuchaj mnie..- Ciotka weszła mi w słowo, próbując coś powiedzieć, ale nie miałam zamiaru tego słuchać.
- Nie!, nie będę żyła według twoich chorych zasad! Ty możesz robić sobie co chcesz, ale ja nie mam zamiaru być więźniem w tym domu, tak samo jak moja siostra, ty i każdy po kolei.
- Dom jest twój.
-Mam gdzieś twoje zdanie!... Że co?- zdałam sobie nagle sprawę z tego co ona mówiła- Jak to mój?
- Jakbyś nie pamiętała to Ci przypomnę. Jutro jest trzydziesty-pierwszy  października, i mija dokładnie osiemnaście lat od czasu, gdy dom został przekazany mnie.
Siedziałam na swoim łóżku, i z niedowierzaniem patrzyłam na ciotkę. Myślałam, że żartuje, że sprawdza moją reakcję, ale przypomniałam sobie, że dzisiaj jest trzydziestego października. „ Już jutro dom będzie mój”- pomyślałam.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, ale tak samo szybko jak się pojawił zniknął.
- To znaczy, że jutro jest ceremonia, prawda?
- Tak, dokładnie. Właśnie dlatego Cię szukałam, żeby przekazać Ci, że musisz już wracać do domu- z którego miałaś nie wychodzić, tak swoją drogą- żeby iść spać i przygotować się na jutrzejszą ceremonie. Przypominam, że to rodzinna ceremonia przekazania domu i wiążę się z odpowiednim zachowaniem i strojami.. A propos twój struj na tę uroczystość wisi w szafie już uprasowany..
 Nie słuchałam jej dalej, dobrze wiedziałam z opowieści ciotki i mamy- kiedy jeszcze żyła- jak wygląda ceremonia przekazania domu. Dokładnie co osiemnaście lat- lub po śmierci aktualnego właściciela- dom był przekazywany pod opiekę następnemu(młodszemu) członkowi rodziny. Moja matka otrzymała ten dom w wieku siedemnastu lat, jednak w wieku trzydziestu, rok po urodzeniu mojej młodszej siostry zmarła, a nowym właścicielem domu została jej młodsza siostra, moja ciotka. W naszej rodzinie był jeszcze jeden młodszy o kilka lat od mojej ciotki członek rodziny- mój wujek, który zmarł w wypadku. Więc według kolejności następnym, według tradycji spadkobiercą domu byłam ja.
Aktualnie miałam dwadzieścia trzy lata. Według tradycji, za osiemnaście lat ja miałam przekazać dom mojej młodszej siostrze, a sama- jak wszyscy pozostali- wyprowadzić się.
- Hej ,czy ty mnie słuchasz?- nagle powróciłam do rzeczywistości. Moja ciotka stała nadal w tym samym miejscu i nawijała dokładnie to samo co sama do siebie powtarzała każdego dnia. Że teraz to ja zostanę Strażnikiem naszego domu, że muszę go strzec, a co najważniejsze- i czego najbardziej nie cierpiałam-, że pod żadnym pozorem nigdy nie wolno mi naruszać porządku rzeczy, co oznaczało zakaz remontowania czegokolwiek.
- Tak, tak słucham.
-Tak, oczywiście. Właśnie widzę- ciotka wzniosła oczy w górę.- Dobrze wiesz, jak ważne dla mnie i dla pozostałych byłych właścicieli domu jest to, żeby został zachowany porządek.
- Tak, wiem, dlatego proszę, żebyś już sobie poszła i dała mi się wyspać. Wtedy jutro rano będę gotowa do uroczystości, a ty jeszcze dzisiaj będziesz miała dość czasu, żeby powiadomić pozostałych członków rodziny- tych, którzy jeszcze żyją- o jutrzejszej ceremonii.
 Ciotka wyraźnie zadowolona z mojej odpowiedzi, z uśmiechem na ustach wyszła z pokoju zamykając drzwi i pozostawiając mnie w całkowitej ciszy.
  Był już późny wieczór. Za oknem zapadł całkowity zmrok, a w szybie okna widziałam jedynie swoje odbicie. Wstałam tylko po to, żeby przebrać się w piżamę, bo w dalszym ciągu siedziałam w tej samej sukni, w której rano wyszłam z domu, po czy położyłam się z powrotem w wygodnej pościeli na łóżku i powoli zasypiałam, rozmyślając o tym, co miało się wydarzyć następnego dnia. „ Już jutro Zamek będzie mój”- szeptałam do siebie- w końcu będę mogła postawić na swoim i odnowić ten rozpadający się już zabytek.
 Po upłynięciu chyba pół godziny w końcu zasnęłam.   
Obudziłam się dopiero, kiedy moją twarz otuliły promienie wschodzącego słońca, wpadające przez okno. Na zegarze zawieszonym nad drzwiami przeczytałam, że jest godzina ósma trzynaście. Leniwie usiadłam na łóżku i przetarłam oczy. Zza okna dochodziły dźwięki śpiewu ptaków i szumu lasu. Jeszcze w piżamie zeszłam na dół do salonu na śniadanie. Kiedy już pochłonęłam całą, usmażoną  przez siebie jajecznicę, poszłam z powrotem do pokoju, żeby przygotować się do dzisiejszej uroczystości. Z wysokiej brązowej szafy wyjęłam wieszak z pokrowcem, w którym – jak mówiła ciotka- znajdowała się moja sukienka. Gdy rozsunęłam zamek szarego pokrowca moim oczom ukazała się długa, zielona suknia z żółtym wykończeniem. W ciągu kilku sekund zdjęłam z siebie piżamę i włożyłam tę piękną suknię. Kiedy już zasunęłam zamek, mieszczący się z tyłu sukni zeszłam na dół, żeby poprosić ciotkę o spięcie mi włosów. Po upływie kilkunastu minut poszłam do łazienki, żeby przejrzeć się w lustrze. Moja zielona suknia idealnie pasowała do mojej figury, włosy miałam splecione w nieduży kok na czubku głowy. Na powiekach widać było lekki odcień zieleni, zgrywający się z odcieniem mojej sukni. Z szyi zwisał mi ten sam naszyjnik, którego nigdy nie zdejmowałam, ponieważ dostałam go od mamy tuż przed jej śmiercią. Kiedy skończyłam oględziny poszłam do swojego pokoju, usiadłam na łóżku i czytając książkę czekałam na nadejście przyjęcia. Mijały godziny i już myślałam, że nikt nie przyjdzie, kiedy nagle ktoś zapukał do frontowych drzwi. Zbiegłam na dół. Do domu wchodziła właśnie moja ciotka- od strony ojca, którego z resztą nigdy nie poznałam- była to wysoka  brunetka koło sześćdziesiątki, w długiej czarnej sukience „W naszej rodzinie to chyba zwyczaj”-pomyślałam.
  Razem z ciocią Lucią siedziałyśmy na wersalce w pokoju gościnnym i piłyśmy herbatę, czekając na pozostałych gości. Po upłynięciu kilkunastu minut w pomieszczeniu było już pozostałe dziesięć osób.
Na przyjęciu znajdowała się moja trzy letnia kuzynka razem z rodzicami, dwóch moich dorosłych kuzynów i ich rodzice oraz moja pra ciotka ze strony mamy. No i oczywiście nie licząc cioci Zofii moja młodsza siostra.
  Kiedy już wszyscy wypili po szklance herbaty, moja ciotka Zofia zaczęła wygłaszać  zanudzającą uroczystą przemowę, którą- swoją drogą- chyba każdy stąd znał już na pamięć. Mięło chyba dobre dwadzieścia minut zanim ciotka skończyła przemowę. Za oknem było już prawie ciemno. W pewnym momencie zostałam wywołana na środek. Szepty za moimi plecami mówiły mi, że mam na sobie dokładnie tą samą suknię, którą miała moja w dniu przekazania jej domu. Gdy znalazłam się już na środku kola utworzonego z grona przybyłych gości, uklęknęłam na prawe kolano tuż przez obliczem ciotki Zofii. Wszyscy obecni- oprócz trzy letniej dziewczynki- dobrze znali rytuał przekazania Zamku w ręce nowego właściciela. Teraz miała nastąpić przysięga.
- Elizabeth, córko Elżbiety- zaczęła ciocia, kładąc swoje dłonie na moich ramionach.- Czy godzisz się z dniem dzisiejszym przejąć spuściznę przekazywaną od siedmiu pokoleń?
- Tak- odpowiedziałam bez namysłu
- Czy przyrzekasz chronić tego domu i jego mieszkańców?
- Przyrzekam- przygotowywałam się psychicznie na następne pytanie, dobrze wiedząc co odpowiem.
- Czy przysięgasz nigdy nie naruszyć porządku tego domu i nigdy nie doprowadzić do jego jakiegokolwiek remontu?
 Wszyscy z niecierpliwością czekali na moją twierdzącą odpowiedź, musiałam ich jednak zawieźć.
- Nie. Nigdy tego nie przysięgnę, bo to głupie. Ten dom się rozpada i wszyscy tylko czekają na dzień, w którym Zamek się zawali i pochłonie ze sobą wszystkich, którzy będą w środku. Dlatego przysięgam jak najszybciej wyremontować ten dom.
 W momencie gdy wypowiedziałam już wszystkie słowa przez tłum zebranych przebił się gwar strachu i niezadowolenia. Owionęłam ich wzrokiem i zauważyłam, że tylko dwaj moi kuzyni, którzy nigdy nie zgodzili się przyjąć domu stoją w milczeniu. Na ustach jednego zauważyłam nikły uśmiech, który od razu zniknął. Wstałam i zaczęłam się obrać patrząc na wszystkich po kolei.
- Nie możesz tego zrobić- zaczęła ciotka, która jako pierwsze tego dnia przekroczyła próg domu- ten dom musi taki pozostać na zawsze, nikomu nie wolno go naruszać.
 Przez tłum przeleciał chór aprobujących jej słowa szeptów.
- Tak, no to patrz- wzięłam jakichś przedmiot, który akurat był najbliżej mnie i z całej siły rzuciłam nim w okno, które roztrzaskało się, nie pozostawiając po sobie żadnych śladów.
 Tłum zaczął panikować.
- No i co? Wielkie mi halo, nic się nie stało a..- nagle zagłuszył mnie hałas przypominający głośny trzepot skrzydeł
- Coś ty zrobiła!?- zaczęła krzyczeć ciotka Zofia- Doprowadziłaś do zguby nas wszystkich!- jej głos ledwo przebijał się przez głośne dźwięki dobiegające znikąd.
 Nagle hałas ustał i miałam nadzieję, że ten koszmar się skończył, kiedy nagle zastąpił go kobiecy głos recytujący jakieś dziwne słowa:
Przez swą chciwość i zaniedbanie do Katastrofy doprowadziłaś,
Która od dnia dzisiejszego każdego potomka twego będzie dotykać.
Wasze dusze w próżni cierpieć będą i  spokoju nigdy nie zaznają.
Słowa te wisiały w powietrzu, przerażając wszystkich zebranych. Na początku myślałam, że są skierowane do mnie ,ale później przypomniałam sobie o starej legendzie, którą mama czytała mi zanim umarła. Jej słowa mówiły, że na moją babcię siedem pokoleń temu pewna kobieta, która była o nią zazdrosna rzuciła starodawną klątwę, która miała dotyczyć wszystkich jej przodków. Babcia jednak w trosce o pozostałych członków rodziny rzuciła na stary zamek czar, który miał chronić wszystkich członków rodziny, dopóty, dopóki zamek zostanie w nienaruszonym stanie, jednak ze względu na to, że czar był stary i trudny do utrzymania moja pra-pra-pra-pra-pra babcia ustanowiła tradycję przekazywania domu w ręce następnej osobie co osiemnaście lat, by wraz z przysięgą chronienia domu zostało na nowo odmówione zaklęcie i czar nigdy by nie przestał chronić domu i wszystkich należących do naszej rodziny.
Wtedy zdałam sobie sprawę z tego co zrobiłam, ale było już za późno. W chwili, w której naruszyłam porządek Zamku, zbijając szybę zniknął czar rzucony na ten dom.
Wraz z końcem moich rozmyślań w domu pojawiły się nagle dziwne, mroczne cienie i powoli pochłaniały każdego po kolei. Zdając sobie sprawę z tego co narobiłam ze łzami w oczach wybiegłam z domu. Przebyłam cały las otaczający dom i  zatrzymałam się na brzegu urwiska. Zimny jesienny wiatr szarpał moimi włosami niszcząc kok ułożony przez ciotkę. Ogarnął mnie mróz. Zapłakana patrzyłam jak w dole fale oceanu rozbijają się o ostre skały kilkanaście metrów pode mną. Nie miałam ochoty dłużej rozmyślać nad tym co zrobiłam. Doprowadziłam do zagłady całej rodziny, więc nie zasługiwałam na to by żyć. Zamknęłam oczy i zsunęłam się z brzegu urwiska. Spadałam. Nagle z impetem moje ciało uderzyło w ostre skały, rozpadając się na drobne kawałki a moje szczątki na zawsze pochłonął lodowaty ocean…

poniedziałek, 1 grudnia 2014

" Historia postaci"

Na dobry początek chciałabym Wam przedstawić jedno z moich opowiadań.
Jest to historia mojej postaci w Jedi Order, czyli jak mówi nazwa Zakonie Jedi.
Niedawno tam dołączyłam i na prośbę mojej Mistrzyni napisałam historie Resmi Kothari, czyli mojej postaci w tym właśnie zakonie. Jak niektórzy z Was mogą się domyśleć, jest to tematyka Gwiezdnych Wojen, więc niektórzy mogą nie lubić tej tematyki, ale i tak zachęcam do przeczytani. A może zmienicie zdanie :D.

"Historia Resmi Kothari"
   Moje dzieciństwo pamiętam bardzo dokładnie. Miałam dziesięć lat.  Razem z rodzicami, starszym bratem Cobenem i młodszą siostrą Arianą mieszkaliśmy  w jednej ze skalnych jaskiń na planecie Doan.
Nie było tam czysto, ładnie ani nawet wygodnie, ale byliśmy przyzwyczajeni. Ojciec od rana do nocy pracował razem z innymi górnikami a mama bawiła się z nami w miejscu, które nazywaliśmy domem. Często opowiadała nam o pięknej planecie Naboo, na której  kiedyś przypadkiem się znalazła. Wtedy miałam tylko jedno marzenie, żeby kiedyś tam polecieć.
Każdy dzień wyglądał tak samo. W ciągu dnia siedzieliśmy w domu, pomiędzy zimnymi skalnymi ścianami a w nocy, kiedy wszyscy już zasnęli razem z Arianą wymykałam się na zewnątrz pooglądać gwiazdy, o ile było je widać.
Pewnej nocy byłam niespokojna, wcześniej śnił mi się dziwny sen, jakby obrazy. Najpierw widziałam kobietę, przypominała moją mamę, ale  była dużo młodsza. Była wtedy na pewnej planecie pełnej drzew i bardzo dziwnych zwierząt. Później obraz się zmienił była na pięknej planecie, pełnej zieleni i pięknych widoków. Potem pojawił się już tylko jeden obraz moja matka, brat i ojciec na planecie, na której teraz mieszkaliśmy . Wtedy się zbudziłam. Nie umiałam zasnąć z powrotem. Miałam dziwne przeczucie, że stanie się coś złego, coś co wszystko zmieni.
Nie mogąc zasnąć ubrałam się w ciepłą kurtkę i wyszłam na zewnątrz, tak, żeby nikogo nie zbudzić. Od razu poczułam chłód nocy.  Stałam dokładnie w tym miejscu co zwykle i patrzyłam w przestrzeń. Na niebie nie było żadnych gwiazd.  Czułam, że coś się zbliża. Wiedziałam, że to coś strasznego.
Chciałam już wrócić do domu, i właśnie wtedy wszystko się zaczęło.
Najpierw poczułam coś strasznego, moje ciało ogarnęła nagła nienawiść. Miałam ochotę iść prosto przed siebie i zabijać wszystkich dookoła. Z wielkim trudem jednak oddaliłam od siebie to okropne uczucie. Wtedy usłyszałam wielki huk, coś wybuchło.
Wystraszyłam się i pobiegłam z powrotem do domu. Tam przeżyłam szok. Na samym środku podłogi leżało zakrwawione  ciało mojego ojca a tuż obok ciało matki. Zaczęłam płakać, podbiegłam do pozbawionego życia ciała mamy, uklękłam obok niej i przytuliłam do jej piersi zapłakaną twarz. Szybko jednak się odsunęłam, gdy poczułam pod tkaniną jej ubrania coś twardego. Pociągnęłam za sznurek zwisający z jej szyi i na dłoń wypadł mi nieduży okrągły medalion. Było to koło, w środku którego był jakiś znak, jakby słup światła otoczony czymś w rodzaju skrzydeł. Zabrałam medalion, po czym ucałowałam czoło matki i wstałam.  Nigdzie nie widziałam Cobena ani Ariany. Pobiegłam więc wzdłuż długiego korytarza, prowadzącego w dół wykopów. Usłyszałam wrzask trzyletniej siostry. Pobiegłam szybciej. Ariana siedziała przerażona i skulona w koncie. Po chwili dopiero zrozumiałam sytuację. Do mojej siostry wolno podchodził z zakrwawionym dziwnym narzędziem w ręku trzynastoletni chłopiec.
- Coben!- krzyknęłam do niego, ale on nie zareagował.
Kiedy już stał o krok przed zrozpaczoną dziewczynką i podnosił narzędzie do góry by zadać ostateczny cios, nagle z impetem poleciał na przeciwległą ścianę. Od siły uderzenia umarł. Wtedy uświadomiłam sobie całą prawdę. To ja go zabiłam. Jakaś dziwna siła przepłynęła przeze mnie i uderzyła w mojego brata. Po policzku spłynęła mi łza.
- Resmi on tego nie chciał!- wołała moja zapłakana siostra wstając i podbiegając do mnie- Kiedy Cię nie było, do domu przyszedł zły pan, Coben spał a ten pan coś do niego mówił. A później sobie poszedł.
Nie rozumiałam tego, jak i dlaczego ktoś to zrobił. Z zapłakanej wypowiedzi rozhisteryzowanej siostry zrozumiałam jeszcze tylko tyle, że Coben oszalał i zaczął zabijać rodziców.
- Wiem, że nie chciał. On taki nie był.- Przytuliłam siostrę i uspokoiłam- Chodźmy  stąd- zabrałam ją i poszłyśmy.
******
Wracając obok nieżywych rodziców ogarnął mnie smutek. Ariana wyrwała swoją małą rączkę z mojej dłoni i zapłakana pobiegła w stronę rodziców. Stałam bez ruchu i patrzałam na tą scenę. Ariana klęczała obok mamy i płakała. W tym czasie podeszłam do ściany przy której leżało kilka naszych rzeczy i je zabrałam.
- Chodźmy…-odwróciłam się i już chciałam zabrać siostrę, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że leży martwa na ziemi.
Podbiegłam do niej.
- Ariana, Ariana zbudź się !- krzyczałam do niej. Miałam nadzieję, że wstanie i pójdzie ze mną, jak najdalej od tego miejsca.
-Ona już nie wstanie- dziwny, mroczny głos przeraził mnie.
Wstałam i popatrzyłam w stronę wyjścia. Stał tam niski mężczyzna w ciemnym stroju. Miał okrągłą, prawie łysą głowę, mocno posiniałe żółte oczy, jakby nie spał już od kilku tygodni. Miał na sobie luźną bluzę z kapturem i długie ciasnawe spodnie, a do pasa na biodrach przypięte różne urządzenia.
-Kim jesteś? -stałam nieruchomo niepewna co mam zrobić, uciec czy podejść do niego. Nie wiedziałam dlaczego, ale nie bałam się go. Wiedziałam tylko, że jeśli chciałby mnie zabić jak moją siostrę już by to zrobił. Ten jednak nie odpowiedział, popatrzył tylko na medalion zwisający z mojej dłoni.
- Skąd to masz?- patrzył na mnie groźnie. Przestraszyłam się, ale bardziej bałam się ruszyć. Zastygłam w miejscu.
- Ja.. znalazłam to- z nadzieją na ratunek spojrzałam w stronę nieruchomych ciał. Po moim policzku spływały łzy.
- Czy ty w ogóle wiesz co to jest?
Nie odpowiedziałam.
- No jasne, że nie, dlaczego ktoś taki jak ty miałby rozpoznać symbol Jedi.
-Jedi?
- Chodź ze mną to to wszystko Ci powiem.
Chciałam znać odpowiedzi. Chciałam wiedzieć kim prawdopodobnie była moja matka. Poszłam za nim.
******
Na zewnątrz wszyscy szaleli. Po drodze dowiedziałam się, że Jedi  nazywają siebie strażnikami  Galaktyki i Senatu Galaktycznego, i uważają się za mądrych i niezwyciężonych.
-Chcę być jak oni- pomyślałam.
Mężczyzna chyba wyczuł to , o czym myślałam, bo zapalił swój miecz świetlny i wycelował w moją pierś
-  Nigdy nie będziesz Jedi.
Ogarnął mnie strach, byłam tak przerażona, że nie potrafiłam się ruszyć. Stałam tak nieruchomo dobre kilka minut, kiedy nagle zdałam sobie sprawę z tego, że mój niedoszły zabójca leży martwy na ziemi. Nie wiedziałam co się stało ale dziękowałam w duchu, że nadal żyję. Uciekłam.
*******
Zasapana wbiegłam na pokład jakiegoś statku. Gdy tylko przekroczyłam próg włączył się alarm. Syrena wyła tak głośno, że rękami zakryłam uszy. Nagle wycie ustało a przede mną stała jakaś kobieta i patrzyła na mnie. Gdy na nią spojrzałam kucnęła i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Czego tu szukasz?- kobieta patrzyła na mnie i uśmiechała się
- Ja… czy ten statek jest pani?
- Tak, nazywam się Cornelia, a ty?
- Jestem Resmi, czy mogłaby pani zabrać mnie stąd dokądkolwiek, kiedy będzie pani odlatywała, ja nie  chcę tutaj zostać..- zaczęłam płakać- tam jest zły człowiek, on zabił moją rodzinę i chciał zabić mnie, błagam niech mnie pani zabierze…
- Spokojnie, dobrze polecisz ze mną tylko uspokój się już- kobieta przytuliła mnie i czekała aż się uspokoję. Kiedy już przestałam płakać kobieta zaprowadziła mnie do kabiny pilota.
Usadziła mnie na jednym z foteli i zapięła pasy, po czy sama usiadła na drugim i zaczęła klikać po pulpicie.
- A powie mi pani dokąd polecimy?
- Na Naboo
Zatkało mnie, nigdy bym nie przypuszczała, że moje marzenie spełni się w dniu, w którym umrze moja rodzina. Usiadłam wygodniej na fotelu i przycisnęłam do piersi medalion
- Znajdę Jedi i kontynuuję to co zaczęła mama- szepnęłam i zamknęłam oczy.
Zasnęłam.
******
Przez następne pięć lat mieszkałam z Cornelią na Naboo, w krainie jezior. Byłam tam szczęśliwa, ale mimo to co wieczór wychodziłam na balkonik, patrzyłam w gwiazdy i myślałam o mojej rodzinie i o Jedi, których musiałam odnaleźć. Przez te wszystkie lata nigdy nie zdejmowałam z szyi medalionu należącego wcześniej do mamy. Cornelia wiedziała czego chcę i obiecywała, że gdy tylko będzie miała jakieś informacje dotyczące Jedi, to pomoże mi ich znaleźć.
Stałam tak oparta o drewnianą poręcz i wyobrażałam sobie dzień, w którym dołączę do Jedi.
- Resmi kolacja!- z zamyślenia wyrwał mnie głos Cornelii.
Poszłam więc do salonu i usiadłam do zastawionego już naczyniami stołu. Stół był mały i kwadratowy, a Cornelia siedziała naprzeciwko mnie. Przez kilka minut nie odrywała ode mnie wzroku
- Coś się stało? Jesteś jakby smutna
- Nie, wszystko w porządku- Moja opiekunka uśmiechnęła się do mnie i palcem wskazała mi kopertę leżącą na stole.
- Co to?- wzięłam kopertę w dłoń i spojrzałam na kobietę
- Dziś rano zdobyłam informację na temat miejsca pobytu Jedi- byłam tak zaskoczona, że nie potrafiłam nic powiedzieć. Zawsze marzyłam o tym dniu a jednocześnie miałam wrażenie, że już nigdy nie znajdę rycerzy strzegących Galaktyki. Kiedy tylko odzyskałam kontrolę nad ciałem wstałam, podeszłam do Cornelii i uściskałam ją
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję
Kobieta odwzajemniła mój uścisk
- Nie ma za co skarbie. Kocham cię- Nigdy nie sądziłam, że tak bardzo przywiąże się do kobiety, która zabrała mnie z piekła na Doan.
- Ja też cię kocham.
 Choć nigdy nie zapomniałam o mojej matce, przez te pięć lat Cornelia stała się częścią mojej rodziny i traktowała mnie jak córkę, której nigdy nie miała a ja kochałam ją za to jeszcze bardziej.
- No zjadaj kolacje i idź spać jutro czeka cię długa podróż
- Już jutro?- Stałam o krok od opiekunki i patrzyłam na nią ze łzami w oczach- Ale nie mogę Cię tak nagle zostawić samej, nie po tym wszystkim co dla mnie zrobiłaś. Uratowałaś mnie przed śmiercią na Doan..
- Pamiętam, ale nic się nie martw ja sobie sama poradzę, cieszę się, że byłaś ze mną przez tyle czasu, ale już czas, żebyś spełniła swoje marzenia musisz tam polecieć i to jak najszybciej.
Znów ją przytuliłam a później wróciłyśmy do jedzenia kolacji.
Kiedy poszłam po kolacji do swojego pokoju  spakowałam się i poszłam spać. Nazajutrz Cornelia odprowadziła mnie do statku, którym kiedyś latała. Dobrze pamiętałam dzień, w którym tym statkiem przyleciałyśmy na Naboo. Kiedy już spakowałyśmy bagaże jeszcze raz za wszystko jej podziękowałam, pożegnałam się i weszłam na statek do sterowni. Na szczęście Cornelia kilka lat wcześniej nauczyła mnie pilotażu, więc wstukałam na pulpicie dane Yavinu IV i poleciałam. 
******
Przespałam prawie cały lot, zbudziłam się dopiero na sygnał o lądowaniu. Przeczytałam, że jestem już na orbicie Yavinu IV.
Kiedy statek wylądował spokojnie wyszłam. Na spotkanie  mi wyszła kobieta. Wyglądała bardzo zabawnie. Jej twarz wyglądała jakby była umalowana przez profesjonalistę, na oczach miała piękny odcień fioletu. Górną wargę miała całą pomalowaną a na dolnej namalowany jakby mały rożek. Miała krótkie włosy spięte z tyłu w kucyk. Była ubrana w wygodne szaty Jedi, do pasa na biodrach przypięte różne rzeczy.
- Witaj- podeszła do mnie- Nazywam się Justine Helfire a ty?
Stałam w nią wpatrzona, jakąś częścią siebie przypominała mi tamtego mężczyznę z Doan
- A tak, nazywam się Resmi Kothari, przyleciałam tutaj z Naboo, żeby dołączyć do Jedi- Zauważyłam, że ona również nosi jakiś medalion.
- To super Rada się ucieszy- kiedy się uśmiechnęła już wiedziałam, że dobrze trafiłam – Dziękuję Cornelio- pomyślałam w duchu.

Zabrałam ze statku rzeczy i ruszyłam razem z Justine w głąb wielkiej puszczy do Świątyni Jedi. Tak rozpoczęła się moja przygoda.

I..? Jak Wam się podoba? 
Dopiero od niedawna zaczęłam pisać opowiadania i jestem w tym jeszcze cienka, dlatego byłoby mi miło gdybym przeczytała opinię od kilku osób, żeby wiedzieć co myślicie o mojej literaturze.:D
I jeśli ktoś z Was ma jakiś pomysł na fabułę opowiadania to chętnie przyjmę propozycję:).